- Porozmawiajmy przez chwilę o konfliktach w Oasis. Czy rozdmuchiwanie ich przez media wyrządza krzywdę waszej muzyce, czy nie ma znaczenia, co piszą o was brukowce?
- Wiadomo, że czytanie o sobie w brukowcach nie należy do przyjemności, ale trzeba umieć się z nimi pogodzić. Nic na świecie nie jest idealne.
- A czy uważasz, że psują odbiór waszej muzyki wśród fanów?
- Niestety tak
Powodują, że ludzie przestają doceniać naszą muzykę tak, jak na to zasługuje.
- Jesteś znany z dość rock'n'rollowego stylu życia. Jak w takim razie udaje ci się utrzymać formę podczas długich tras koncertowych?
- W ogóle mi się nie udaje! Nie mam nic przeciw krótkim trasom, ale ta obecna trwa już od kwietnia i ma się skończyć dopiero za kilka dni, więc wyglądam w tej chwili jak upiór. Chodzę strasznie blady, wiecznie zmęczony ale staram się nie narzekać - lubię to, co robię, mimo że wysysa ze mnie całą energię.
- Większość artystów uważa, że ich ostatni album to największe dzieło, jakie kiedykolwiek udało im się stworzyć. Czy to samo sądzisz o 'Heathen Chemistry'?
- Nie. Najlepsza była - i zawsze będzie - nasza pierwsza płyta "Definitely Maybe".
- Czy w takim razie marzy ci się nagranie jeszcze kiedyś płyty tak dobrej, jak ta pierwsza?
- Ja tylko tworzę muzykę, nie usiłuje spełniać nią swoich marzeń. Nie mają sensu próby odtworzenia przeszłości - po prostu robisz to, co w danej chwili uważasz za najodpowiedniejsze. I ot, cała filozofia.