- Obaj nagrywacie mieszkając w sporej odległości od siebie. Czy nie jest to przeszkodą w całym procesie twórczym, jakim jest nagrywanie nowej płyty?
- To fakt, mieszkamy w różnych miastach, ale podczas nagrywania spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu. Może to dość specyficzny sposób pracy, ale przyzwyczailiśmy się do niego od czasu mojej przeprowadzki do Berlina w 1986 r. Kiedy już się spotykamy, wiemy, że musimy skupić się na pracy i stwarza to bardzo twórczą i natchnioną atmosferę. Przez tyle lat zdążyliśmy się już świetnie poznać i wiemy, czego możemy się po sobie spodziewać. Choć i tak zdarza nam się wzajemnie zaskakiwać, co chyba dobrze świadczy o naszej kreatywności.
- Czy w ostatnich latach jacyś artyści z niemieckiej sceny alternatywnej wywarli na was wrażenie?
- Trudno powiedzieć. Powiedziałbym raczej, że ostatnie dziesięć lat w niemieckiej muzyce zdominowane były przez równie szybko pojawiające się, co znikające trendy. Nie pojawiło się nic nowego
wiele 'odkryć' było po prostu kalką tego, co pojawiało się już w przeszłości. Choć zawsze zdarzają się nowe twarze, którym udaje się przetrwać więcej niż jeden czy dwa sezony
- Który moment w waszej długoletniej karierze uważacie za najbardziej przełomowy?
- Najlepiej wspominamy chyba te koncerty, podczas których publiczność w absolutnej ciszy i skupieniu wsłuchuje się w każdy nasz utwór, każdy dźwięk pochodzący ze sceny. A potem nagradza nas gorącymi brawami
Najbardziej efektownymi momentami w naszej karierze były chyba występy w tak nietypowych miejscach, jak teatry, opery czy stare, zabytkowe kościoły.
Rozmawiał Maciek Rychlicki