- ''Paradise''.
- Na początku nie do końca wiedziałem, co chcę przekazać w tym utworze. Powstał bardzo instynktownie. Po prostu pisałem o różnych wyobrażeniach raju. Popchnął mnie do tego artykuł w pewnej gazecie, która chęcią 'dostania się do raju' tłumaczyła samobójstwo pewnej nastolatki. Co za ironia, że raj był tu przedstawiony jako coś motywującego do śmierci. O takim właśnie zgubnym oczekiwaniu na raj jest pierwsza zwrotka. Druga to przemyślenia kobiety, której mąż zginął w ruinach Pentagonu. Ona czeka już tylko na chwilę, kiedy będzie mogła się z nim ponownie spotkać - właśnie w raju. Pod koniec utworu ludzie, którym udało się przeżyć rozmaite tragedie pływają w rzece - symbolu granicy świata żywych i umarłych - widzą po drugiej stronie swoich utraconych bliskich z ''oczami pustymi niczym raj''. Ostatecznie jednak udaje im się wypłynąć na powierzchnię, gdzie doceniają życie i każdą chwilę, która jest im dana przeżyć. To dość ponury utwór, ale takie nasuwały mi się wówczas przemyślenia.
- Ile czasu trwało nagranie tego materiału?
- Rejestrowanie poszczególnych kawałków trwało wyjątkowo krótko. Pamiętam, że działo się wtedy tak wiele, że z jednej strony sam byłem zaskoczony, ale z drugiej stymulowało mnie to do intensywniejszej pracy. I nie mówię tylko o zamieszaniu w studio, ale i prawdziwej nawałnicy emocji, jaka we mnie wstąpiła. Znalazłem się w pozycji, w której ubierając te uczucia w poezję i łącząc je z muzyką znowu czułem się jak ryba w wodzie. To z potrzeby takich właśnie uczuć ludzie utrzymują kontakt ze sztuką, to dzięki niej przekonują się, że coś jeszcze czują. Po to gromadzą przy sobie wszystko, co im o tym przypomina: ulubione piosenki, filmy, wiersze, dzieła sztuki. Dzięki nim czujesz się pewnie i bezpiecznie. Kiedy znowu znalazłem się w swoim żywiole, cała praca ruszyła ''z kopyta''. Cały album nagraliśmy w przeciągu siedmiu i pół tygodnia.
- Opowiedz o różnych wymiarach The Rising.
- To przede wszystkim dobra, rockowa płyta. Głośna, hałaśliwa i chyba najbardziej melodyjna z dotychczas przeze mnie nagranych. Już w studio doszliśmy do wniosku, że opis jej nigdy nie będzie wartościowy, bo oprócz aspektu muzycznego i literackiego, ma w sobie wiele nieokreślonych smaczków, które stanowią o jej charakterze. Zatem słuchając, jak o niej opowiadam, wcale się tym nie sugerujcie! (śmiech)
- Co nowego niesie ze sobą ta płyta?
- Po raz pierwszy produkcją całości zajął się Brendan O'Brien i uważam, że spisał się świetnie. Nie zmieniając znacznie naszego stylu grania udało mu się wprowadzić do niego wiele świeżości i wykrzesać z zespołu energię, jakiej nie było w nim od dawna. Ma genialne wyczucie do rocka. Przy okazji to bardzo inspirująca i pomysłowa postać.
- Opowiedz o doborze nagrań na płytę. Czym się kierowałeś układając jej ostateczną tracklistę?
- Z doborem nagrań nie było specjalnego problemu. Pierwotnie nagraliśmy 17 kawałków, z których ostatecznie na krążek trafiło 15. Zazwyczaj odrzutów z sesji jest znacznie więcej, ale akurat nie w tym przypadku. Układ utworów opiera się z kolej na chronologii: na początku utwory najstarsze, w końcu te 'najmłodsze'. Może nie jest to jakaś ścisła reguła, ale wszystkimi utworami zajmowaliśmy się praktycznie w tej kolejności, w jakiej możecie ich teraz słuchać. Łączą się też w jedną wielką opowieść emocjonalną.