|
|
|
LOSTPROPHETS - wywiad z Lee Gazem, gitarzystą zespołu, styczeń 2004 r.. STRONA: 1 |
|
Dość nietypowo, jak na zespół grający cięższą odmianę rocka, pochodzicie z Walii. Czy sukces Lostprophets nie sprawił że przeprowadziliście się do rejonów "bardziej rockowych" - Nowego Jorku czy Los Angeles?
Nie, ciągle mieszkamy w Walii. Tu się urodziliśmy, dorastaliśmy i nie zamierzamy się stąd wyprowadzać.
W Walii dużo nagrywa się takiej muzykę jak wasza?
Pewnie że tak! Może na początku, kiedy zakładaliśmy zespół, było nam dość ciężko, bo graliśmy amerykańską odmianę rocka, a dookoła wszystko obracało się wokół Stereophonics czy Manic Street Preachers. Najtrudniej było nam zebrać publiczność na pierwszych koncertach, ale teraz, kiedy mamy już pewną pozycję, wszystko jest OK.
Czyli w Walii wychowaliście sobie już pierwsze pokolenie fanów amerykańskiego rocka?
Można tak powiedzieć. Slipknot czy Linkin Park przyjeżdżają do nas na koncerty i za każdym razem grają tu przy wypełnionych salach.
W takim razie skupmy się na waszej nowej płycie "Start Something". Nagrywaliście ją w zupełnie innych warunkach niż poprzednią - do dyspozycji dostaliście więcej kasy, znanego producenta itd. Nie zepsuły was takie "wygody"?
Na szczęście większość materiału na płytę napisaliśmy jeszcze w domu, w Walii. Mamy tu takie małe studio, w którym nagrywaliśmy materiał demo poprzedniego albumu i w którym zaczęliśmy pracę nad nowymi piosenkami. Weszliśmy tam w listopadzie 2002 roku i napisaliśmy ich ponad 25. Tak więc początek pracy nad obydwoma krążkami był podobny. Zresztą sukces chyba wcale nas nie zmienił - nawet w Los Angeles byliśmy tylko szóstą chłopaków ciężko harujących w studio przez 14 godzin na dobę. Fakt, że było to akurat L.A. nie miał żadnego znaczenia - to studio mogło się mieścić gdziekolwiek na ziemi.
Wróćmy do waszego producenta Erica Valentine. Kiedy młody zespół zaczyna pracować z kimś znanym, często podświadomie całkowicie poddaje się pomysłom. Powstała płyta jest wtedy bardziej jego dziełem, niż zespołu. Jak to było z wami?
Mieliśmy szczęście, że na niego trafiliśmy. Pewnie, że miał swoją wizję, jak wszystko powinno wyglądać, ale ta wizja pokrywała się z naszą. W dodatku tak potrafił nas zmotywować, że każdy pracował dziesięć razy ciężej niż normalnie. Jest perfekcjonistą, dlatego często musieliśmy nagrywać jakieś fragmenty do znudzenia.
A jak w ogóle doszło do waszej współpracy? Czy ktoś go wam zaproponował?
To Sony zadzwoniło do nas z informacją, że Eric chciałby z nami pracować. Ktoś dało go do telefonu - potem starczyło jeszcze kilka wspólnych rozmów - i gość okazał się naprawdę cool. To on wyprodukował płyty Queens Of The Stone Age i Good Charlotte, więc miał już spory dorobek.
|
Dodatkowe informacje: Oficjalna strona WWW
|
| 1 | 2 | 3 | Następna strona >>
|
|
|
|