O nas
STRONA GŁÓWNA >>

Dzisiaj jest Piątek, 19 Kwiecień 2024 r. Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa

Wywiady

Peter Silberman lider zespoĹłu The Antlers. STRONA: 2

Skąd się wziął pomysł z restauracją?
Sytuacja wyglądała tak, że portal Drowned In Sound poprosił nas o "przejęcie" ich strony. Z okazji premiery "Familiars" przez tydzień mieliśmy wrzucać nasze materiały. Zrobiliśmy burzę mózgów, wymyśliliśmy dużo rzeczy jak fotoblog. A potem opublikowali negatywną recenzję tej płyty i zrobiło się trochę niezręcznie. Zaczęliśmy się zastanawiać co z tym robimy i stanęło na "Mad Libs". Nie wiem czy macie "Mad Libs" w Polsce. To gra, w której chodzi o to, żeby pewne słowa w tekście np. rzeczowniki albo przymiotniki zastąpić innymi słowami. Zacząłem to robić z tą recenzją w sposób przypadkowy. Wyszedł straszny bełkot. Było śmiesznie, ale bez sensu. Wciąż brzmiało też jak recenzja czegoś. Dlaczego więc nie powiązać tego z jedzeniem? A potem właściwie samo się napisało.
The Antlers było przez długi czas jednoosobowym projektem. Nie chciałeś pełnowymiarowego zespołu?
Chciałem. To wynikało z tego jak wyglądało wtedy moje życie. Kiedy przeniosłem się do Nowego Jorku, nie znałem tu żadnych muzyków, a robiłem dużo muzyki. Nie chciałem czekać z nagrywaniem do momentu, aż uda mi się znaleźć zespół. Mam tak, że ciągle muszę nad czymś pracować. Stworzyłem projekt The Antlers, żeby jakoś zebrać wszystko nad czym pracowałem. A że The Antlers brzmi jak nazwa zespołu to mnie zmotywowało, żeby go stworzyć. To się wydaje bardzo proste. W rzeczywistości znalezienie muzyków to dużo pracy. Pierwsze wcielenie The Antlers powstało w 2007 roku. Przez następne kilka lat skład się zmieniał. Od 2009 roku to ja, Darby [Cicci - przyp. red.] i Michael [Lerner - przyp. red.]. Postanowiliśmy dalej nie komplikować sprawy i zostać w takim składzie. Taki był od początku plan. Przyjechałem do Nowego Jorku nie po to, żeby być singer/songwriterem, ale żeby mieć zespół.
Nowy Jork bardzo się zmienił przez ten czas?
Zdecydowanie. Nie wiem czy teraz muzykom jest łatwiej czy trudniej, bo ja już mam to za sobą. Wrosłem w scenę i mam na niej swoje miejsce. Niełatwo tu być artystą. Jest strasznie drogo, w dodatku ceny cały czas rosną. Trudno jest się utrzymać na Manhattanie. A kiedy ja tu przyjechałem w 2006 roku to był punkt docelowy dla wielu ludzi. Brooklyn się dopiero zaczynał. Ludzie tu mieszkali, ale nie była to artystyczna dzielnica. Sam przez pierwszy rok mieszkałem na Manhattanie. Bardzo szybko zorientowałem się, że to nie jest właściwie miejsce. Było za drogo. Choć były kluby i koncerty, nie było żadnej sceny. Bogaci mieszkali na Manhattanie, a artyści na Brooklynie. Potem też się przeniosłem i zaczęło do mnie docierać, że właśnie o to chodzi. Czynsze były niższe, było więcej oddolnych inicjatyw. Za to Williamsburg totalnie się zmienił odkąd tu zamieszkałem. Wtedy dopiero stawał się tym wielkim centrum handlowym, którym jest teraz. Wciąż był przemysłowy i było zdecydowanie mniej ludzi. Kiedy pierwszy raz szukałem tu mieszkania, wysiadłem z metra i na ulicach były pustki jak w mieście duchów. Było poczucie, że coś się tu rodzi, ale to dopiero majaczyło na horyzoncie. Dzisiaj wysiadasz z L na Bedford i trafiasz w tłum. Artyści, muzycy spychani są w dalsze rejony Brooklynu jak Bushwick. To sposób w jaki Manhattan się rozrasta. Ale artyści zawsze tu będą. Jest dużo twórczej energii, a Nowy Jork potrzebuje swojej artystycznej kasty.
Myślisz, że jest coś, co definiuje Nowy Jork jako artystyczną mekkę?
No właśnie nie ma nic takiego. To bardzo zróżnicowane miejsce. Nie ma jednego stylu ani nawet pięciu. Jest za to olbrzymia różnorodność, pomieszanie gatunków, eksperymenty. Kiedy jedna generacja artystów trochę dojrzewa, pojawia się kolejna. Nowy Jork ciągle przyciąga ludzi. Jest stały dopływ świeżej krwi. Nie wydaje mi się, żeby istniało nowojorskie czy brooklyńskie brzmienie, bo większość artystów, którzy tu mieszkają i tworzą pochodzi z innych miejsc. Przywożą inspiracje z jakiegoś Ohio, Kalifornii, Anglii czy Australii.
A ty skąd przyjechałeś?
Jestem ze stanu Nowy Jork. Jakąś godzinę na północ od miasta.
Miałeś jakichś nowojorskich idoli i wzory do naśladowania?
Na samym początku, kiedy się tu sprowadziłem imponował mi Bob Dylan i cały ten duch dzielnicy Greenwich Village. Wiedziałem, że to było dawno temu, ale kiedy zamieszkałem na Manhattanie, ekscytowałem się, że będę blisko. Szybko zorientowałem się, że ten klimat już dawno zniknął. Na Brooklynie był wtedy okres tak zwanej sceny freak-folkowej. Wiedziałem, że coś takiego jest, że grają tam Devendra Banhart, Akron Family, Grizzly Bear. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo tak naprawdę do końca nie było wiadomo, gdzie się toczy jakieś życie i co robią ci ludzie. W tej erze muzyki i internetu nie było jeszcze Twittera, gdzie ludzie wszystko ogłaszają. Można było coś przeczytać na Under The Radar albo blogu BrooklynVegan. Kiedy go odkryłeś, wiedziałeś przynajmniej jakie są kluby i kto gra. Można się też było czegoś dowiedzieć o tych zespołach, choć informacji było zdecydowanie mniej niż teraz.
Dobrze wspominasz ten czas?
Zdarza mi się nostalgia, ale byłem wtedy bardzo nieszczęśliwy i nie żyło mi się tu zbyt dobrze. Są rzeczy, których mi brakuje, było w tym coś z tajemnicy. Ale jestem o wiele szczęśliwszy teraz.
Koncerty The Antlers to klimatyczne, pełne emocji spektakle. Jak ważne jest dla ciebie granie muzyki na żywo i jak ma się do pisania i nagrywania płyt?
Jedno i drugie realizują zupełnie inne cele. Nagrywanie to tworzenie czegoś, wyciąganie idei z pustki, szukanie pomysłów. Lubię to, choć bywa trudne. Kiedy się układa, to jest totalna ekscytacja. Koncerty to doskonalenie rzemiosła. Kreowanie czegoś tu i teraz, ale i odtwarzanie tego samego wiele razy. Kiedy robisz to przez długi czas, a my sporo koncertujemy, trudno za każdym razem wytworzyć tę samą energie. Za to łatwiej odpłynąć i zagrać na autopilocie. To wyzwanie, by zachować świeżość dla siebie i dla publiczności. Teraz stawiam na precyzję, idealne zagranie swoich partii. Paradoksalnie, próba odtworzenia co wieczór tego samego pozwala mi zachować świeżość.
A co ze stroną emocjonalną? Na koncercie sprawiasz wrażenie totalnie zaangażowanego. Wzbudzanie w sobie takich emocji jest trudne?
To jak z dawnym związkiem albo jakimkolwiek wydarzeniem z przeszłości. Zwykle zaraz po, uczucia są bardzo surowe. A potem czas mija i na sytuację patrzy się z pewnej perspektywy. Czasem ciężko emocjonalnie wrócić do tego miejsca. Radzę sobie z tym tak, że kiedy śpiewam jakieś teksty, to niekoniecznie myślę o wydarzeniach z mojego życia, które je zainspirowały. Staram się za to wzbudzić w sobie uczucia, które im towarzyszyły. Czasami się udaje, czasami nie.

Dodatkowe informacje: HALFWAY FESTIVAL 2015

<< Poprzednia strona | 1 | 2 |
Muzyka polska
CO NOWEGO?
STARE, NOWE I NAJNOWSZE
SHOW MUST GO ON!
NA POWAŻNIE
NAJ...LINKI
Muzyka zagraniczna
CO NOWEGO?
STARE, NOWE I NAJNOWSZE
SHOW MUST GO ON!
NA POWAŻNIE
NAJ...LINKI
Muzyczny deser
MUZYKA Z GŁOŚNIKA...
EKRANIZACJA
LISTY PRZEBOJÓW
CHWILA WYTCHNIENIA
NO TO GRAJ
TROCHĘ SOFTU
NA FALI
UJAWNIJ SIĘ
WYWIADY
SZAŁ CIAŁ
PIGUŁKA
Muzyczny odlot
WYDARZENIA KULTURALNE
MODERN ROCK REV.
Listy przebojów
BILLBOARD SINGLES (18.02)

1. ED SHEERAN - Shape Of You

EUROCHART SINGLES (21.02)

1. ED SHEERAN - Shape Of You

UKCHART SINGLES (21.02)

1. ED SHEERAN - Shape Of You

Subskrypcja
ZAREJESTRUJ SIE (NOWY FORMULARZ)
Muzyczne szukanie
 
 
 

Tysiące tanich przedmiotów!
Tysiące tanich przedmiotów!

W górę

DNC | REKLAMA | POCZTA | POMOC | ZUIOP

Wszelkie prawa zastrzeżone - DNC WebDesign 2000 - 2024